Wakacje 2014 – Krakus – Chiny

ZPiT AGH „Krakus” odbył wiele zagranicznych wycieczek, ale w sercu Azji był po raz pierwszy. Wyjazd do Chin od początku do końca budził wiele emocji i zapewne pozostanie w naszej pamięci, nie tylko ze względu na egzotyczną scenerię. Pod względem ilości przygód i zwrotów akcji wyprawa do Państwa Środka mogłaby spokojnie obdzielić kilka innych krakusowych wyjazdów. Awaria autobusu, ponad jedenaście godzin w powietrzu, wreszcie kolosalny Szanghaj, potem potańcówka w super szybkim pociągu i ludowy Pekin, a na koniec przejęcie kontroli na lotnisku Charlesa de Gaulle’a w Paryżu – to mogło się wydarzyć tylko z Zespołem Pieśni i Tańca AGH „Krakus”. A jak do tego wszystkiego doszło?

Przygód nie było końca

Reprezentacja zespołu zebrała się wczesnym rankiem 11 września w siedzibie Zespołu, by o 5.30 wyruszyć na lotnisko do Warszawy wynajętym busem. Niestety w Skarżysku Kamiennej nasz środek lokomocji odmówił posłuszeństwa. Szybka reakcja członków zespołu oraz uruchomienie sieci kontaktów sprawiły, że na miejscu najpierw pojawiła się pomoc mechaników, a później zastępczy autobus, którym szczęśliwie dojechaliśmy na warszawskie Okęcie. Przezorność jednak się opłaciła. Dzięki temu, że wzięliśmy odpowiedni zapas czasu, nawet awaria busa, nie przeszkodziła w dotarciu na miejsce. W odpowiednim momencie i bez szczególnego pośpiechu dokonaliśmy odprawy bagażowej i zameldowaliśmy się pod właściwą bramką. Dwugodzinny przelot z Warszawy do Paryża był tylko rozgrzewką i zaprawą dla tych, którzy po raz pierwszy podróżowali samolotem. Na dalszy lot do Szanghaju musieliśmy poczekać ponad 5 godzin, w związku z czym „Krakus” rozbił swój obóz na lotnisku Charlesa de Gaulle’a pod bramką numer 50.

Ostatecznie wsiedliśmy do Boeinga 777, który po 11 godzinach miękko wylądował na płycie lotniska w Szanghaju. To było już pewne – Krakus znalazł się na azjatyckiej ziemi. Niestety w trakcie podróży zaginął jeden z naszych wyjątkowo cennych bagaży, by po kilku dniach, pod koniec pobytu w Szanghaju, szczęśliwie powrócić do swego właściciela. Na odpoczynek po wielogodzinnej podróży musieliśmy jeszcze poczekać, gdyż nasz przewodnik – nazywany przez nas Chow, zaprowadził nas najpierw na kolację – pierwszy kontakt z chińskim jedzeniem, a następnie na próbę przed pochodem rozpoczynającym Shanghai Tourism Festival. Po kilkudziesięciu minutach, nieco zdezorientowani, mogliśmy wreszcie pojechać do hotelu, jednak w drodze do autokaru natrafiliśmy na prawdziwe oberwanie chmury. Całe szczęście, że na próbę nie stawiliśmy się w strojach, jak proponował organizator, ponieważ ulewny deszcz nie pozostawił na nas suchej nitki. W chwilę później, gdy już rozlokowaliśmy się po hotelowych pokojach, zostaliśmy niespodziewanie poproszeni o powrót na nocną próbę (warto zaznaczyć, że było już po północy). Wróciliśmy do centrum, gdzie na jednej z reprezentacyjnych ulic zatańczyliśmy przygotowany program. Kiedy już całkiem wyczerpani, marzyliśmy o spokojnym powrocie autobusem do hotelu, na przeszkodzie stanęło nam nietypowe chińskie prawo. Okazało się, że nasz kierowca nie może prowadzić autokaru między godziną 2 w nocy a 5 nad ranem. W takiej sytuacji nie byliśmy osamotnieni. Wraz z grupą ze Szwajcarii, udało się powrócić do miejsca kwaterunku. W ten sposób zakończył się pierwszy, długi wieczór w Szanghaju

Festiwal z chińskim rozmachem

Wydawało się, że limit niefortunnych zdarzeń wyczerpaliśmy pierwszego dnia, ponieważ dalszy etap wyprawy przebiegał już według planu i bez większych niespodzianek. Trzeciego dnia wyjazdu (wliczając lot i różnicę czasu) odwiedziliśmy Muzeum Szanghajskie, mieszczące się nieopodal People’s Square, prezentujące sztukę i kulturę Chin, tradycyjne rzemiosło oraz inne wyroby. Następnie trwały przygotowania do uroczystej parady, która miała inaugurować Shanghai Tourism Festival. Wówczas poznaliśmy prawdziwy rozmach władz Państwa Środka. Za sprawą barwnych, karnawałowych platform, mnóstwa uczestników, widzów, policji, a nawet wojska mogliśmy się poczuć naprawdę wyjątkowo. Przyjazna, wręcz świąteczna atmosfera udzielała się wszystkim członkom Zespołu. Wtedy po raz pierwszy doświadczyliśmy jednej z narodowych przywar, czyli manii fotografowania. Chińczycy używając wszelkich urządzeń rejestracji obrazu robili nam zdjęcia w każdej sytuacji. Nawet wtedy, gdy byliśmy ubrani w nasze zwykłe cywilne stroje. Podczas pochodu wspólnie z drugim Zespołem z Polski, czyli Małymi Gorzowianami, zaprezentowaliśmy region krakowski w specjalnie przygotowanym układzie tanecznym. Niezwykła parada przemieszczała się wzdłuż szerokiej ulicy Huai Hai. Dużą atrakcją dla mieszkańców Szanghaju były pochodowe figury, a w szczególności najbardziej oklaskiwana „karuzela”, którą kilkakrotnie powtarzaliśmy, bijąc tym samym rekord w liczbie wykonanych karuzeli na jednym pochodzie (warto zaznaczyć, że, pomimo trudnych warunków, każda udała się bezbłędnie).

Kolejnego dnia odbyliśmy wycieczkę wybranymi ulicami Szanghaju, następnie wystąpiliśmy w publicznym parku, prezentując solówkę łowicką, krakowską oraz suitę krakowską. W nagrodę mogliśmy skosztować szampana podczas trwającego święta owego trunku. Drugą część dnia spędziliśmy zwiedzając świątynię Jade Buddha oraz muzeum jadeitu, czyli kamienia szlachetnego przeznaczonego tylko dla cesarskiej rodziny. Na obiady zapraszano nas do tradycyjnych chińskich restauracji, gdzie szybko należało opanować sztukę jedzenia pałeczkami. Potrawy były niezwykłe i nieporównywalne do europejskich. Na stołach królował ryż oraz smak słodko-kwaśny. Chociaż warto było spróbować wszystkiego, to wkrótce zatęskniliśmy za tradycyjnym polskim obiadem. W restauracjach zaskoczyła nas także forma spożywania posiłków: zasiadając przy okrągłym stole na środku czekał na nas zastawiony potrawami po brzegi okrąg, którym mogliśmy obracać, wybierając w ten sposób niezwykłe dania. Szybko przyzwyczailiśmy się do nowego sposobu spożywania obiadów, wobec czego sztućce nie były nam już potrzebne.

Tradycyjnie i po chińsku

Następnego dnia pojechaliśmy do centrum Szanghaju, czyli na tradycyjny targ w „starym mieście” Chenghuangmiao, gdzie mogliśmy podziwiać typowe chińskie zabudowania. Ledwo wróciliśmy z zakupów, a już czekała na nas kolejna atrakcja. Pod najwyższym punktem widokowym w Szanghaju, czyli pod tzw. TV Tower zatańczyliśmy suitę rzeszowską, by zaraz potem wyjechać windą na sam szczyt wieży. Tam panorama Szanghaju rozpościerała się dosłownie pod naszymi stopami, gdyż podłoga jednej z platform widokowych była przeźroczysta. Szóstego dnia pobytu w Chinach przyszedł czas na zakończenie festiwalu. Nim nastał wieczór przechadzaliśmy się bulwarami rzeki Huangpu robiąc pamiątkowe zdjęcia na tle szanghajskich drapaczy chmur. Na koniec Shanghai Tourism Festival zatańczyliśmy w centrum handlowym Changning krótki fragment suity krakowskiej. Ostatniego dnia przewodnik zabrał nas do miasteczka Zhouzhuang, zwanego Wenecją Wschodu, które zauroczyło nas licznymi kanałami, chińskimi „gondolami” i urokliwymi sklepikami, wypełnionymi m.in. własnoręcznie wyrabianymi produktami. Zhouzhuang wyglądało jak nasze ludowe skanseny, w których czas zatrzymał się kilkaset lat temu. Kolejnym miejscem, które odwiedziliśmy, był niezwykły ogród Lingering, wpisany na listę UNESCO. Ten tradycyjny chiński ogród składał się z kilku części, odpowiadających porom roku. Został on tak skonstruowany, by każdy odnalazł w nim spokój ducha pomiędzy bambusowymi łodygami i drzewkami bonsai.

W Szanghaju poznaliśmy prawdziwy chiński rozmach architektoniczny w postaci olbrzymich drapaczy chmur. Dowiedzieliśmy się, jak wytwarza się jedwab, jak parzyć herbatę oraz skąd biorą się najlepsze perły oraz jak odróżnić je od podrabianych. Mieliśmy szansę sprawdzić swoje zdolności negocjacyjne podczas zakupów na targu. Rekordzistom udało się obniżyć cenę wyjściową nawet dziesięciokrotnie. A przed nami czekała podróż do stolicy Chin, czyli Pekinu.

Rozpędziliśmy folklor do 400 km na godzinę

Podróży z Szanghaju do Pekinu chińską koleją nie mogliśmy spędzić siedząc spokojnie na swoich miejscach. Polski folklor: śpiewy i tańce stanowiły atrakcję dla pozostałych pasażerów, a nawet obsługi pociągu. Gdy tylko na korytarzu rozbrzmiewały dźwięki krakusowych piosenek, ludzie wychodzili z przedziałów, by sprawdzić co się dzieje i zrobić zdjęcie z barwną grupą z Polski. Takiej zabawy w chińskich kolejach jeszcze nie było! Wycieczka do Pekinu i czas tutaj spędzony miał charakter typowo turystyczny. Przewodniczka zabrała nas do Pałacu Letniego i na Wielki Mur Chiński, a także w okolice miasteczka olimpijskiego. Wszystko to zrobiło na nas ogromne wrażenie. W końcu to szczególne miejsca Pekinu, znane na całym świecie. Każdą wolną chwilę spędzaliśmy na zwiedzaniu i podróżowaniu po mieście. Zobaczyliśmy takie zabytki jak: słynny Plac Tiananmen, Zakazane Miasto, Beihahi Park z Białą Pagodą, Świątynię Nieba, Świątynię Lamy, a także Hutong, czyli kręte chińskie uliczki, wypełnione rikszami. Ostatnie wolne chwile w Pekinie spędziliśmy na zakupach na Targach oraz spacerze ulicą Qianmen, która przypominała nasze zakopiańskie Krupówki.

Wreszcie nadszedł czas na zakończenie naszej azjatyckiej wyprawy. Podróż do Europy przebiegła bez żadnych problemów: lotnisko, odprawa i znów 11 godzin w powietrzu. Jednak powrót do Polski okazał się trudniejszy niż można było przypuszczać. Niefortunnie trafiliśmy na strajk pracowników naszego przewoźnika, czyli linii lotniczych Air France. Z tego powodu lot do Warszawy został odwołany. Pracownicy lotniska zatroszczyli się o nas, zapewniając na czas oczekiwania na powrót do Polski hotel i wyżywienie. Ze względu na przedłużający się strajk nie mieliśmy gwarancji powrotu do kraju w najbliższym dniach. Dlatego większość grupy zdecydowała się kupić bilety powrotne na własną rękę. Aby znaleźć zastępcze loty udostępniono nam komputery znajdujące się w miejscu odprawy bagażowej. W ten sposób przejmując kontrolę na lotnisku Charlesa de Gaulla grupa kilkunastu Krakusów zakupiła bilety na poranny lot do Katowic.

Jedynie sześć, mniej ściganych terminami osób, zostało na jeden dzień dłużej w Paryżu, by po uroczej wycieczce pod wieżę Eiffla wrócić do Polski po prawie 3 dobach podróży, czyli 24 września 2014. Dobrze, że doświadczenia i wspomnienia, które przywieźliśmy ze sobą z Azji nic nie ważą, ponieważ każdy z nas musiałby słono zapłacić na lotnisku za nadbagaż.

Autor: Urszula Przybyszewska i Michał Bryda

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top